“Słowa, które padły z ust Igi Świątek po meczu z Barborą Krejcikovą, już żyją własnym życiem. Polka znów była tajemnicza, a to wcale nie pomaga, by zrozumieć, co ją boli i z czym się mierzy. Z pewnością jednak jedno jej zdanie mogło skonfundować kibiców.”, — informuje: www.sport.pl
Tu nie chodzi o Świątek, ale o jej team Słowa Hołdysa o opisywaniu w Polsce rywalizacji między Polką i Białorusinką brzmią dla mnie cokolwiek histerycznie. Czytając tenisowe komentarze, mam raczej wrażenie, że to Sabalenka jest uzurpatorką, a prawdziwym numerem 1 wciąż jest Świątek.
Nie mam jednak zamiaru odmawiać Hołdysowi prawa do odczucia tego, co opisał. Jednak w przeciwieństwie do niego nie pozwoliłbym sobie traktować Świątek tak paternalistycznie jak on. To nie jest biedna dziewczyna, która potrzebuje, by roztoczyć nad nią parasol ochronny. To świadoma swojej wartości młoda kobieta, profesjonalistka, która kieruje swoją karierą tak, jak chce i jak zabiera głos, to wie, co i dlaczego chce powiedzieć. Nie boi się mówić rzeczy niepopularnych i brać udział w akcjach społecznych. Co więcej, stworzyła sobie team, który doskonale chroni jej prywatność i kształtuje przekaz, który od niej wychodzi.
I wydaje mi się, że dziennikarze tenisowi nie mają lekko nie tyle ze Świątek, co właśnie z jej zespołem. Stąd może w jednym czy drugim rodzić się frustracja, że informacje o najlepszej polskiej tenisistce poza turniejami skapują do nich w ilości homeopatycznej. Zwłaszcza w ostatnim czasie, gdy Polka na dwa miesiące zniknęła z kortu.
Świątek już jest legendą polskiego sportu A przecież mówimy o królowej polskiego sportu. Niech nas nie zmyli jej ujmująca powierzchowność, beztroskie zachowanie i młoda twarz. To jest żyjąca legenda. Gigantka. Postać, o której będziemy opowiadać wnukom. Pretendentka do najwyższego miejsca na liście polskich sportowców wszech czasów bez podziału na płeć. I to niezależnie od tego, jak dalej potoczy się jej kariera. Czy to zatem dziwne, że o takiej postaci ludzie chcieliby się dowiadywać czegoś nowego codziennie?
Postać tego formatu przestaje należeć tylko do siebie. Staje się częścią życia społecznego, wzorem, punktem odniesienia. Żyjemy w czasach wszechobecnego kultu celebrytów i Świątek w tym panteonie zajmuje jedno z najważniejszych miejsc. I jak każde bóstwo odbiera nie tylko hołdy, ale ma też swoje uciążliwe obowiązki. Na swoich barkach musi ponieść niespełnione nadzieje, dumę, aspiracje i marzenia swoich wyznawców. Nie jest to łatwe zadanie i może przytłaczać.
Co za słowa Igi Świątek? Kibice mogli poczuć się dotknięci Nie wiem, co konkretnie miała na myśli Świątek, gdy po niedzielnym meczu powiedziała: – Miałam dużo myśli w głowie związanych z tym, co ostatnio działo się w Polsce. Po prostu wiedziałam, że nie powinnam o tym myśleć podczas gry. Mimo że miałam długą przerwę, to udało mi się odzyskać koncentrację i nie myśleć o rzeczach, które mnie zabolały. Muszę dalej walczyć i pamiętam, że gram dla siebie.
Mnie uderzyło przede wszystkim to ostatni zdanie. Zabrzmiało co najmniej dziwnie. Jasne, to żadna kontrowersja, że sportowiec musi odnaleźć motywację do przekraczania granicy swoich możliwości przede wszystkim w sobie. To prawda, że każdy z nas daleko nie zajedzie, gdy wbrew sobie, będzie chciał spełniać oczekiwania otoczenia.
Ale jeśli chodzi o Świątek, to jest ona zawodowym sportowcem. A zawodowy sport nie istnieje bez kibiców. Oni napędzają tę machinę. Bez ich zainteresowania Olimp, na którym Świątek się znalazła, nie byłby Olimpem.
Czy Polka tego by chciała, czy nie, to musi na barkach dźwigać tę całą czeredę, w której nie brakuje osobników, którzy nie umieją się zachować, są nadto popędliwi, zbyt ciekawscy, albo po prostu są zwykłymi chamami. Dzisiejsi bogowie nie wybierają sobie wyznawców.