“— Gdyby ktoś w 2015 r., gdy przeprowadzałem się do Barcelony jako zwykły, szary kibic, powiedział mi, że kiedyś będę mógł pracować dla mojego klubu, to pewnie bym nie uwierzył — mówi w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet Adrian Białkowski. Polak mieszka w stolicy Katalonii od blisko 10 lat, a o FC Barcelona wie wszystko. Nie zabrakło tematów związanych z jego pracą, a także z Robertem Lewandowskim czy Wojciechem Szczęsnym. Zapraszamy! ]]>”, — informuje: przegladsportowy.onet.pl
- Adrian Białkowski przeprowadził się do stolicy Katalonii blisko 10 lat temu. Skusiła go m.in. możliwość obcowania na co dzień ze swoim ukochanym klubem
- W maju tego roku stał się jego częścią. Polak stał się jednym z członków programu „Barca Live Show” na platformie Barca One
- Białkowski opowiada nam, jak dostaje się pracę marzeń oraz szeroko kreśli sytuację w drużynie Dumy Katalonii. Nie zabrakło także przykrych słów
- Więcej ciekawych historii znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet
Jak dostaje się pracę marzeń?
Faktycznie, to dla mnie praca marzeń. Mówiąc w największym skrócie: zostałem zauważony. Rzeczy związane z Barceloną publikuję na swoich kanałach — głównie na 9CAMPNOU — od 2019 r. Konta na Instagramie i TikToku prowadzę po angielsku. Dotarło to jakoś do osób, które pracują w Barca One i pod koniec poprzedniego sezonu dostałem od nich propozycję.
Na czym polega twoja rola?
Pojawiam się w programie „Barca Live Show” przy okazji meczów wyjazdowych Barcelony. Podczas domowych praktycznie zawsze jestem na stadionie. W ciągu ostatnich pięciu lat opuściłem dosłownie kilka spotkań u siebie.
Gdy zakładałeś swoje kanały w internecie, jakkolwiek przeszła ci przez głowę myśl, że pewnego dnia zaowocuje to pracą dla ukochanego klubu?
Nie, absolutnie o czymś takim nie myślałem. Gdyby ktoś w 2015 r., gdy przeprowadzałem się do Barcelony jako zwykły, szary kibic, powiedział mi, że kiedyś będę mógł pracować dla mojego klubu i że kogoś w Katalonii będzie interesowało, co mam do powiedzenia na temat Barcy, to pewnie bym nie uwierzył.
9CAMPNOU założyłem po to, by dzielić się swoją pasją, a niebawem okazało się, że mam aż nadmiar wolnego czasu, bo nastała pandemia koronawirusa. Mieszkałem wtedy pod Camp Nou, więc jako jeden z niewielu Polaków mogłem chodzić na stadion i wrzucać różne informacje na temat klubu.
- „Lewy” tylko spuścił bezradnie głowę. I zaczął się dramat Barcy
Skoro nie liczyłeś na taką pracę, to jak zareagowałeś na propozycję z Barcelony?
Ciężko było mi w to uwierzyć, mimo że znam osobę, która się ze mną skontaktowała.
Oglądałem wcześniejsze odcinki na YouTube, ale i tak mój pierwszy program był bardzo stresujący. Nie dość, że w języku angielskim, to na dodatek nie wiedziałem, jak wygląda to od kuchni.
A jak wygląda?
Zaczynamy ok. pół godziny przed meczem. Mamy tzw. prepartido, czyli przygotowanie do meczu: przewidywania, omówienie składu, rozgrzewkę. Później komentujemy mecz, a po nim są jeszcze wypowiedzi pomeczowe, konferencje prasowe i skrót meczu. W trakcie transmisji mamy jedynie sześć minut przerwy. Nawet nie 15, jak w przypadku piłkarzy. Wychodzą trzy godziny pracy, w trakcie których trzeba być maksymalnie skupionym.
Myślę, że coraz lepiej się zgrywamy. Skład rotuje się co mecz. Praktycznie każdy program robię z kimś innym. Z każdym trzeba złapać inną chemię. Oczywiście bardzo wiele zależy też od samego meczu. Jeśli wynik jest pomyślny, to program sam się robi.
Rozumiem, że ta praca nie koliduje z twoją podstawową pracą zawodową, czyli byciem przewodnikiem dla turystów.
Na szczęście uprawiam wolny zawód. Prowadzę swoją firmę, oprowadzam turystów po Barcelonie, także po Camp Nou, więc mogę sobie wszystko połączyć.
Poza tym często odnoszę wrażenie, że jestem biurem informacji turystycznej dla kibiców. Jak ktoś ma jakiś problem albo po prostu pytanie odnośnie do biletów czy transportu, to bardzo często zwraca się do mnie z prośbą o pomoc.
„Polska” Barcelona. „Pracownicy klubu znają już podstawowe polskie słowa”W ostatnich dwóch latach zainteresowanie Barceloną wśród Polaków musiało osiągnąć apogeum. Najpierw jeden rodak w pierwszej drużynie, potem drugi.
Przyjście Roberta Lewandowskiego zbiegło się z ostatnim sezonem, jaki Barca rozgrywała na starym Camp Nou. Boom był więc niesamowity. Miałem wtedy dosłownie dwa razy więcej pracy niż w poprzednich latach. Czasami zdarzało mi się oprowadzać nawet dwie wycieczki dziennie, czego staram się normalnie nie robić, bo jest to bardzo wyczerpujące.
Drugi boom — trochę mniejszy, ale też duży — był zaraz po ogłoszeniu transferu Wojtka Szczęsnego. Polacy od razu zaczęli rezerwować loty i odzywać się do mnie w sprawie wycieczek.
Tak polskiej Barcelony jeszcze nie mieliśmy, bo są przecież jeszcze trzy dziewczyny w Barcy Femeni. Nie wiem, czy taka sytuacja powtórzy się jeszcze w historii klubu. Choć oczywiście bym sobie tego życzył.
W klubie zdają sobie sprawę z napływu kibiców z Polski? Czynią jakiekolwiek starania, by to docenić?
Na pewno jest większa świadomość tego, jakim krajem jest Polska i że istnieje polski kibic, więc warto udostępnić mu podczas zwiedzania muzeum audioprzewodnik także w jego języku. Jeszcze jakiś czas temu tego nie było.
Myślę, że obecność naszych rodaków w drużynach Barcelony przełoży się na kontakty między klubem a Polską w dłuższej perspektywie. Barca zawsze była wielkim klubem w naszym kraju. Obok Realu Madryt ma największą liczbę kibiców, nawet biorąc pod uwagę polskie kluby. Polacy zawsze pojawiali się w Barcelonie, ale teraz jest ich tylu, że nawet pracownicy klubu w muzeum czy na stadionie znają już podstawowe polskie słowa.
Trzeba zarazem powiedzieć, że Barcelona robi bardzo mało akcji nastawionych konkretnie na jakiś kraj. To się właściwie nie zdarza. Wyjątek zrobiono m.in. przy okazji prezentacji Roberta Lewandowskiego. Oprócz konferencji dla dziennikarzy z całego świata zorganizowano też osobną dla przedstawicieli polskich mediów.
Z drugiej strony przy okazji przyjścia Wojciecha Szczęsnego nie było ani konferencji, ani prezentacji.
Wydaje mi się, że to celowa strategia klubu. Prezentacje przed kibicami na stadionie dostają tylko naprawdę najwięksi piłkarze. To rzadka sprawa. Transfer „Lewego” był naprawdę dużą rzeczą, mimo że w historii klubu było już wielu wybitnych piłkarzy.
Ci zawodnicy z nie najwyższej półki nie są już tak traktowani. Czy to dobrze, czy nie — już nie mnie oceniać. Nie możemy też zapominać, że Wojciech Szczęsny przychodził jako bramkarz rezerwowy.
Mimo wszystko nie jesteś zaskoczony, że jeszcze nie zadebiutował? Jego przyjście niewątpliwie zmotywowało do lepszej gry Inakiego Penę, ale pewnie wszyscy myśleli, że Szczęsny stosunkowo szybko pojawi się w bramce Barcelony.
Można było się spodziewać, że niedługo po wznowieniu kariery stanie się pewniakiem w bramce. Tak się jednak nie wydarzyło i nie wiemy dokładnie dlaczego. Hansi Flick widzi jednak obu bramkarzy na treningach i trzeba wierzyć, że kieruje się dobrem drużyny.
Jestem bardzo ciekawy, w jakiej formie jest Szczęsny. Przekonamy się o tym pewnie dopiero w styczniu, gdy Barcelona rozpocznie grę w Pucharze Króla.
Wydaje mi się, że Hansi Flick chciał zbudować u Peni pewność siebie. Bardzo mu tego brakowało. Dało to o sobie znać szczególnie w pierwszych meczach po kontuzji Marca-Andre ter Stegena. Był bardzo elektryczny. Nawet z trybun było widać, jak nerwowo jest między nim a obrońcami.
Paradoks polega na tym, że to Pena jest bardziej kompatybilny z systemem gry Barcelony pod wodzą Flicka. Obrona jest ustawiona bardzo wysoko, co też zmusza bramkarza do gry na przedpolu. W sobotnim meczu z Celtą Vigo Pena przerwał aż 13 akcji rywala za polem karnym. Szczęsny z takim graniem się nie kojarzy.
Wydaje mi się, że trafiasz w sedno. To się praktycznie nie zdarza, żeby bramkarz przerwał kilkanaście razy akcje przeciwnika poza polem karnym. Nawet Manuel Neuer w apogeum swojej kariery tego nie robił, co tylko pokazuje, jak wyjątkowe jest osiągnięcie Peni.
Wojtek jest świetnym bramkarzem, ale głównie pod względem gry na linii. Inaki jest przyzwyczajony do wysokiego wychodzenia, bo jest wychowankiem La Masii. Zrobił też na tym polu duży postęp, bo jeszcze jakiś czas temu ruszał z bramki, po czym się cofał i stwarzał tym samym zagrożenie dla swojej drużyny. Jeśli teraz decyduje się wyjść, prawie zawsze są to decyzje prawidłowe.
Tak z ręką na sercu: wierzyłeś, że pod wodzą Flicka tak szybko wszystko zacznie działać jak należy?
Było bardzo wiele znaków zapytania. Nie wiem, czy sami piłkarze się spodziewali, że tak szybko zacznie im się ta gra układać i tak szybko zaczną się rozumieć na boisku. Flick dokonał czegoś niesamowitego. W tak krótkim czasie odmienił oblicze drużyny, która miała dużo talentu, ale pod koniec kadencji Xaviego nie wiedziała do końca, jak ma grać.
U Flicka bardzo szybko pojawiły się pewne automatyzmy, jak na przykład pułapki ofsajdowe. Barca robi je najczęściej w całej Europie. To rzecz bardzo unikatowa. W tym przypadku nie można bazować na talencie czy instynkcie, tylko wszystko musi być skoordynowane, głównie przez czwórkę obrońców.
Do tego wydaje się, że ta drużyna bardzo się lubi. Jest bardzo dobra atmosfera, wszyscy są zjednoczeni. Nawet jeśli ktoś nie gra, to Hansi Flick ma dla niego czas, żeby porozmawiać. Każdy w tej drużynie czuje się doceniony, nawet jeśli nie dostaje zbyt wielu szans gry.
Flick zawsze słynął z wysokich umiejętności miękkich.
I to mu się odpłaca. Warto poświęcać uwagę piłkarzom z teoretycznie dalszego planu, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będą potrzebni i wypłyną na szersze wody.
Bardzo dobrym przykładem jest chociażby Marc Casado, który przeszedł od roli bardzo głębokiego rezerwowego za czasów Xaviego do niepodważalnego piłkarza pierwszego składu u Flicka. Zaowocowało to debiutem w seniorskiej reprezentacji Hiszpanii. To bardzo jasny sygnał, zwłaszcza dla młodych piłkarzy, że jeżeli będą cierpliwi i będą dobrze pracować, to dostaną swoją szansę.
Wracając do twojego pytania, to myślę, że absolutnie nikt się nie spodziewał, że w ciągu kilku październikowych dni wygramy z Realem w Madrycie 4:0 i strzelimy też cztery gole Bayernowi.
Real Madryt — FC Barcelona 0:4. Skrót meczu:
Apetyty zostały wtedy bardzo rozbudzone, co widać po ostatnich dwóch meczach, w których Barca wywalczyła jeden punkt. Kibice bardzo szybko przyzwyczaili się do tej wspaniałej gry. A to jednak nie jest takie proste, żeby utrzymywać tak wysoką i równą formę przez cały sezon.
Robert Lewandowski wrócił do wielkiej formy strzeleckiej. „Fenomen”A tak z ręką na sercu: wierzyłeś, że Robert Lewandowski będzie w stanie wrócić jeszcze do tak wybornej formy strzeleckiej? To pod wodzą Hansiego Flicka bił rekordy w Bayernie Monachium, ale był m.in. kilka lat młodszy.
Do aż takiej formy to nie. Miałem nadzieję, że Flick odbuduje Lewandowskiego. Że da mu trochę lepszy serwis i trochę inne zadania na boisku. „Lewy” mniej teraz pracuje przy tworzeniu sytuacji, a bardziej skupia się na ich wykorzystywaniu albo po prostu na tym, żeby pojawiać się tam, gdzie powinien być jako napastnik, czyli w polu karnym.
Nie sądziłem natomiast, że Robert nawiąże do swojego pierwszego sezonu, który był naprawdę bardzo dobry. Zwłaszcza jesień 2022 r. Tymczasem mijają dwa lata, a on strzela jeszcze więcej niż wtedy [15 bramek po 14 kolejkach LaLigi, w analogicznym momencie sezonu 2022/23 miał 13 trafień].
Jest to tym bardziej niesamowite, biorąc pod uwagę jego wiek. Myślę, że trochę Lewandowskiego nie doceniamy. W czołowych ligach europejskich nie ma obecnie napastnika, który byłby w takiej formie, mając tyle lat.
On jest obecnie obok Erlinga Haalanda, Harry’ego Kane’a i może jeszcze Viktora Gyoekeresa ze Sportingu najlepszą dziewiątką na świecie. Tyle że od każdego z nich jest starszy o minimum pięć lat. Robert jest naprawdę fizycznym fenomenem.
Nazwisko Gyoekeresa wymienia się w kontekście zastąpienia Lewandowskiego w Barcelonie, ale wydaje się, że musiałby na to jeszcze poczekać. Oprócz tego, że kontrakt Polaka niebawem sam się przedłuży, to na dodatek przebąkuje się o podpisaniu nowego, na sezon 2026/27. Optowałbyś za takim rozwiązaniem, że Robert będzie piłkarzem Barcelony niemal do 39. roku życia?
Myślę, że na rozmowy o przedłużeniu kontraktu Lewandowskiego przyjdzie czas po zakończeniu obecnych rozgrywek. Może się przecież zdarzyć tak, że „Lewy” będzie miał dobrą tylko jesień, a na wiosnę nie będzie już dawał rady. Nikt sobie oczywiście tego nie życzy, ale trzeba brać to pod uwagę, bo mieliśmy już tego przykład dwa lata temu. Po mundialu w Katarze wyglądał dużo gorzej.
Nie można poza tym zapominać o tak ważnej kwestii, jaką są finanse. Gyoekeres jest bardzo ciekawym zawodnikiem, ale nie jestem do końca przekonany, czy jego profil odpowiada grze Barcelony. Szwed czuje się najlepiej wtedy, gdy ma przed sobą dużo przestrzeni, a już nie tak dobrze, gdy trzeba grać kombinacyjnie.
Barcelona za czasów Flicka gra oczywiście bardziej bezpośrednio, ale zdarza się też tak, że trzeba rozbijać blok obronny rywala składający się nawet z 10 czy 11 piłkarzy. Nie jestem przekonany, że Gyoekeres byłby przydatny akurat w tym aspekcie. Na pewno ma rewelacyjne statystyki, ale nie sądzę, żeby Barca chciała rozbić bank akurat na tego zawodnika. Nawet gdyby była w stanie.
Choć może to i lepiej. Mówi się, że w La Masii powoli szykuje się do debiutu w pierwszej drużynie kolejny wielki talent — Oscar Gistau. Akademia Barcelony nie słynie z tego, że produkuje akurat środkowych napastników — w przeszłości się to praktycznie nie zdarzało — ale podobno tym razem mamy do czynienia z wyjątkowym talentem.
Może więc warto poczekać ten rok czy dwa i zacząć powoli wprowadzać tego młodego chłopaka do pierwszej drużyny, zamiast wykładać kilkadziesiąt mln euro na zawodnika, który nie jest sprawdzony w lidze hiszpańskiej.
Możemy sobie oczywiście spekulować o różnych nazwiskach, nawet o Haalandzie, ale to są bardziej opowieści rodem z science fiction. Dopóki Lewandowski będzie grał i będzie zdrowy, to żadne duże nazwisko na pozycję napastnika nie przyjdzie. Zwłaszcza że trzeba by wyłożyć na niego potężne pieniądze, a Barcelony na to obecnie nie stać.
Jedynym realnym scenariuszem byłoby przyjście Jonathana Davida. W przyszłym roku wygasa jego kontrakt z Lille, więc mógłby trafić do Barcelony z kartą na ręku, jako zmiennik Lewandowskiego.
Problemy finansowe Barcelony. „Uważam to za absurd”Kapitalna forma Barcelony w tym sezonie usunęła trochę w cień finansowe problemy klubu. Pod tym względem widzisz przyszłość klubu w jasnych barwach?
To ciężki temat do spekulowania. Przede wszystkim z tego względu, że Barcelona nie jest spółką akcyjną i nie ma jawnych finansów. Jeśli zarząd wypowiada się na ten temat, to padają słowa, że jest coraz lepiej. Z kolei opozycja wobec prezydenta Joana Laporty twierdzi, że jest jeszcze gorzej niż za czasów jego poprzednika, Josepa Bartomeu. Uważam to za absurd, bo wtedy Barcelona była już tylko o krok bankructwa.
Sytuacja powoli się normuje. Został przedłużony kontrakt z Nike, który na pewno da trochę oddechu finansom Barcelony. Przed klubem jeszcze daleka droga, żeby wyjść z tych problemów. W styczniu znów będziemy rozmawiać o problemach z rejestracją piłkarzy, a latem ponownie się okaże, że Barcy nie stać na jakieś duże transfery. Tak że trudno być wielkim optymistą.
Z drugiej strony wiele będzie zależało od tego, kto z klubu odejdzie. Gdyby udało się zejść z gigantycznej pensji Frenkiego de Jonga albo sprzedać Ferrana Torresa czy Ansu Fatiego [obaj też są w czołówce klubowej listy płac], wtedy pojawiłyby się pieniądze na jakieś sensowniejsze ruchy.
Problem jest jednak taki, że piłkarze nie chcą odchodzić z tego klubu, bo Barcelona to wspaniałe miejsce do życia. A jeszcze jak mają spore kontrakty, to już zupełnie nie jest im na rękę, żeby zmieniać drużynę.
Taką łyżką dziegciu w beczce miodu jest też uzależnienie zespołu od Lamine’a Yamala. Prawie wszystkie wpadki Barcelony w tym sezonie łączy jego absencja. To nie jest trochę niepokojące, że tak wiele zależy od 17-latka?
To niesamowite, że można mówić o zależności od 17-latka. Lamine Yamal jest jednak tak niesamowitym talentem, że nie da się go zastąpić jeden do jednego. Obok Raphinhi to najbardziej kreatywny piłkarz Barcy, co doskonale widać, gdy jest kontuzjowany.
Obecnie w kadrze drużyny nie ma odpowiedzi na brak Yamala. Ani Fati, ani Torres, ani Olmo to nie jest ten typ piłkarza. Dani ma świetny drybling, ale skrzydło to nie jest jego nominalna pozycja. Barcelona musi jednak znaleźć sposób na odpowiednie funkcjonowanie bez Lamine’a, co jak na razie nie najlepiej jej wychodzi.
Spośród piłkarzy Barcelony to w nim upatrywałbyś faworyta do Złotej Piłki za ten sezon? Czy jednak w Lewandowskim lub w Raphinhi?
Do głosowania jest jeszcze daleka droga. Wydaje mi się, że skoro w tym sezonie nie ma międzynarodowego turnieju, to trzeba by wygrać Ligę Mistrzów, żeby liczyć na triumf w tym plebiscycie. A w maju minie już przecież 10 lat od ostatniego triumfu Barcelony w tych rozgrywkach.
Oczywiście możemy pospekulować, ale bardzo luźno. W tym momencie, jako Polak powiedziałbym, że Złota Piłka należałaby się Lewandowskiemu. Natomiast Raphinha w tym sezonie jest naprawdę niesamowity. Nie wiem, co mu się stało, że u Flicka wygląda aż tak znakomicie. Przecież u Xaviego spisywał się dużo gorzej.
Mecz z Bayernem był popisem Raphinhi. Zdobył hat-tricka:
Facet jest po prostu rewelacyjny. Praktycznie w każdym meczu notuje asystę albo gola. Jest wszędzie: i w ataku, i w obronie. Bardzo pomogło mu też to, że pod nieobecność kilku piłkarzy, którzy byli wyżej w hierarchii, dostał kapitańską opaskę. Hansi Flick go odblokował, ale jak, to jest jego kolejna tajemnica.
„Lewy” też ma znakomity sezon. Strzelił już 20 goli, a nie ma jeszcze grudnia. Yamala oczywiście też trzeba brać pod uwagę. Oby cules [kibice Barcelony] mieli takie problemy na koniec sezonu. Kto wie, może dojdzie do takiej sytuacji, jak w kobiecej drużynie Barcelony. W tym roku jej zawodniczki zajęły całe podium w plebiscycie Złotej Piłki.
Przed Barceloną obchody 125-lecia klubu. Na tym wydarzeniu zabraknie Leo Messiego, który ma mieć wtedy inne, ustalone rzekomo już dużo wcześniej zobowiązania. Tajemnicą poliszynela jest jednak fakt, że nadal czuje się oszukany przez Laportę. Jego absencja to duży policzek dla kibiców?
Osobiście nie kupuję tego tłumaczenia. Trudno wierzyć w jakieś inne zobowiązania, skoro przede wszystkim Messi mógł być w tym czasie nadal w grze o mistrzostwo MLS. Jego Inter Miami odpadł niedawno z rozgrywek, ale Leo nie mógł przecież przewidzieć tego kilka miesięcy temu.
Wiadomo, że jest konflikt na linii Joan Laporta — Leo Messi, ale miałem nadzieję, że mimo wszystko panowie wzniosą się ponad te prywatne niesnaski i dla dobra klubu, chociażby na tych kilka dni będą w stanie zawiesić broń. Zanosi się niestety na to, że do rozejmu nie dojdzie.
Trzeba jednak pamiętać, że na razie informacje o braku Messiego na obchodach potwierdził tylko jeden dziennikarz. Z drugiej strony dość wiarygodny — Fernando Polo — ale to nie jest jeszcze w 100 proc. pewna informacja.
Gdyby jednak Messiego nie było na wydarzeniu, którego data była znana właściwie…
…125 lat temu.
(śmiech) Dokładnie. Barcelonę założyli przecież 29 listopada 1899 r. i nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wymówka Messiego jest dosyć słaba, natomiast trzeba pamiętać też, że on nigdy nie był fanem takich gal. To osoba dość introwertyczna, co może być też przyczyną jego absencji.
Ale skoro był w stanie pojawiać się na galach Złotej Piłki, to tym bardziej powinien przyjechać na 125-lecie swojego ukochanego klubu, o którym dopiero co się wypowiadał, że za nim tęskni, a swoje dzieciaki określał mianem Katalończyków. Wspomniał też, że czeka na moment, w którym będą mogli wrócić całą rodziną do Barcelony.
Na razie nie wydarzy się to nawet na kilka dni. Dla nas, cules, to dosyć przykra sprawa.
Rozmawiał Dariusz Dobek
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
26 listopada 2024 11:27