“Chwilowy szantaż, błąd czy przełom, który przyspieszy koniec globalizacji i doprowadzi do wręcz niewyobrażalnych konsekwencji? Donald Trump robi to, co zapowiadał. Nakłada cła, na początek na import z Meksyku, Kanady (25 proc.) i Chin (10 proc.). Szykuje się wojna handlowa, bo władze tych krajów zamierzają podjąć podobne kroki, a prezydent USA mówi, że „absolutnie” nałoży teraz cła na import z krajów Unii Europejskiej.”, — informuje: www.rmf24.pl
Chwilowy szantaż, błąd czy przełom, który przyspieszy koniec globalizacji i doprowadzi do wręcz niewyobrażalnych konsekwencji? Donald Trump robi to, co zapowiadał. Nakłada cła, na początek na import z Meksyku, Kanady (25 proc.) i Chin (10 proc.). Szykuje się wojna handlowa, bo władze tych krajów zamierzają podjąć podobne kroki, a prezydent USA mówi, że „absolutnie” nałoży teraz cła na import z krajów Unii Europejskiej.
Wojna handlowa przynosi straty obu stronom, ale dla Kanady i Meksyku bariery w handlu z potężnym sąsiadem oznaczają nieporównanie większe kłopoty niż dla USA.
Eksport do Kanady i Meksyku, razem wzięty, odpowiada mniej niż 3 proc. PKB Stanów Zjednoczonych, ale Kanada i Meksyk w dużej mierze są nastawione na produkcję dla Amerykanów. Ich gospodarki są zależne od eksportu do USA jeszcze mocniej niż Polska od sprzedaży do Niemiec. Dla Polski eksport do Niemiec to około 15 proc. całej gospodarki, dla Kanady eksport do USA to 20 proc. PKB, a dla Meksyku 35 procent.
Przy słabym wzroście gospodarczym, ograniczenie produkcji na eksport do USA mogą zepchnąć oba kraje w recesję.
Nie jest pewne, czy cła zostaną na stałe, czy może będą podniesione, a może zniesione lub obniżone. Z jednej strony amerykański prezydent twierdzi, że mają przede wszystkim wymusić na władzach Chin, Meksyku i Kanady powstrzymanie produkcji i transportu do USA fentanylu, który jest plagą na amerykańskich ulicach. To mogłoby wskazywać na ich tymczasowość. Z drugiej strony Trump powtarza, że cła mają ukrócić sytuację, w której inne kraje „wykorzystują” Stany Zjednoczone. To wskazuje, że nowe cła mają być elementem systemu, bo według Donalda Trumpa państwa, które więcej sprzedają, niż sprowadzają z USA, krzywdzą jego kraj.
Zgodnie z tą narracją, to te państwa są winne, że Stany Zjednoczone mają horrendalne zadłużenie, które przekroczyło już 36 bilionów dolarów. Nowy prezydent zapowiada, że coś z tym zrobi: pobudzi gospodarkę, zwiększy wpływy do budżetu i zmniejszy koszty działania państwa.
Podstawowym warunkiem powstrzymania amerykańskiego kryzysu zadłużenia jest utrzymanie statusu dolara, więc jednocześnie Donald Trump grozi 100-procentowymi cłami Chinom i Rosji, o ile nie zobowiążą się, że nie będą próbowały wypromować konkurencyjnej waluty.
Według części komentarzy, to okopywanie się w obronie dolara i własnego rynku pokazuje, że amerykańskie imperium będzie bronić swojej pozycji, co przy okazji zwiastuje koniec ery wolnego handlu i każe obawiać się, że odprężenie i pokój po zimnej wojnie to przeszłość…
Realizowany poprzez nakładanie ceł protekcjonizm był jednym z punktów wyborczego programu Trumpa. Deklarowane cele to: ukrócenie „wykorzystywania” Ameryki, przenoszenie produkcji do Stanów Zjednoczonych, tworzenie tam miejsc pracy, zwiększenie krajowego popytu i pobudzenie rozwoju amerykańskiej gospodarki oraz zwiększenie dochodów budżetu z ceł.
Krytycy twierdzą, że cła spowodują jednak przede wszystkim zwiększenie inflacji, bo ostatecznie to konsumenci pokryją większość kosztów. Praktyka rzeczywiście wskazuje, że koszty wprowadzenia ceł niekoniecznie ponoszą eksporterzy. Może tak być po części, o ile chcąc lepiej konkurować obniżą ceny, ale przeważnie to jest zmartwienie importerów, czyli amerykańskich firm, które sprzedają sprowadzone towary na tamtejszym rynku.
Cła nakładane podczas pierwszej kadencji Trumpa pokazały, że większość kosztów bierze na siebie właśnie importer, a potem w większości wrzuca je w cenę, więc po prostu w USA robi się drożej.
Krytycy zwracają też uwagę, że duszenie wymiany handlowej prowadzi do zakłóceń w zamykającej się gospodarce. Wyjątkowy ból głowy mają po decyzji Donalda Trumpa prezesi wielu międzynarodowych korporacji. W ich przypadku producent zagraniczny i importer to ta sama firma, która części produkuje np. w Meksyku i Chinach, dodaje do tego w Kanadzie podzespoły z Niemiec zawierające części z Polski i gotowy produkt sprzedaje na rynku amerykańskim.
Od lat amerykańskie koncerny wiodły prym w globalizacji, przenosiły produkcję do krajów, gdzie ponosiły niższe koszty. W szczególności dotyczyło to Chin i Meksyku. Firmy się bogaciły, rosły zyski, ceny akcji tych firm zyskiwały na wartości, co przyczyniało się do zwiększenia bogactwa prezesów i miliarderów, ale też milionów Amerykanów inwestujących na giełdzie, w tym oszczędzających na emeryturę.
Korzystające z międzynarodowych łańcuchów dostaw firmy muszą teraz kalkulować, czy po prostu wrzucić cło w koszty, czy jednak przenieść część produkcji do USA, a jeśli tak, to którą część, jak przemodelować łańcuch dostaw itd. Problemem przy takich decyzjach jest niepewność. Nie wiadomo, czy Trump się nie wycofa albo czy nie będzie ceł zwiększał, o ile, kiedy i których krajów będą one dotyczyć.
O tym, że działania Trumpa zwiększają niepewność, świadczą reakcje na rynku. W poniedziałek spadają indeksy giełd w Azji i Europie, drożeje ropa, o nagłym strachu świadczy popłoch na rynku kryptowalut. Mocno obniżyły się notowania dolara kanadyjskiego i peso, dostało się też złotemu. Za to wartość dolara skoczyła.
Paradoksalnie cła Trumpa prowadzą więc do reakcji rynku walutowego, która… osłabia siłę rażenia tych ceł. Chodzi o to, że wraz ze spadkiem wartości walut sąsiadów USA, ich eksport do Stanów Zjednoczonych staje się tańszy, przez co faktyczna wysokość celnej zapory się obniża.
Przez ostatnie pół roku peso i kanadyjski dolar straciły wobec dolara około jednej piątej wartości, co sprawia, że produkcja z Meksyku i Kanady, po wliczeniu nowych ceł, kosztuje dla importerów ze Stanów mniej więcej tyle samo, co latem.
Unia Europejska jako całość ma drugie miejsce na liście największych eksporterów do USA, po Meksyku, a przed Chinami i Kanadą. Ponieważ w handlu z UE Stany też mają deficyt, Donald Trump zapowiada teraz nałożenie ceł na Europę.
Do USA płynie jedna piąta całego unijnego eksportu. Szczególnie znaczący eksport za Atlantyk jest dla Niemiec. O tym, co się święci, świadczą dzisiejsze gwałtowne spadki kursów akcji niemieckich koncernów samochodowych.
Polska i USA mają bilans handlowy w równowadze. Nie należymy do krajów, które – jak twierdzi Donald Trump – wykorzystują i to… „zbrodniczo” Amerykę. Jesteśmy jednak w unii celnej. mamy wspólną politykę handlową, więc Waszyngton potraktuje Europę en bloc.
Ponieważ ogromny eksport do USA mają Niemcy, cła uderzyłyby mocno rykoszetem w polskich dostawców, w tym przemysłu samochodowego.
Bezpośredni polski eksport do Stanów to zaledwie 4 proc. całości naszej sprzedaży poza granice, jest kilkanaście razy mniejszy od niemieckiego, to 10 mld dolarów rocznie.
Są takie polskie firmy które już się szykowały na cła i kupiły nawet zakłady produkcyjne za oceanem, ale są też takie, które są nastawione na ten rynek i mogą mieć znaczne kłopoty, jeśli import się zmniejszy.
Mimo że pojutrze miną trzy miesiące od tej wygranej Donalda Trumpa, polski rząd nie wspominał do tej pory o tym, co należałoby robić w razie wprowadzenia ceł na eksport do USA.
Teraz na szczycie w Brukseli Donald Tusk mówi, że Europa powinna zachować jedność. Premier zauważa też, że w obliczu zagrożenia rosyjskiego i chińskiej ekspansji byłoby dobrze, gdyby nie dochodziło do wojny handlowej między sojusznikami.