“Po dekadach rozwiązań pomostowych Polsce został ostatni okręt podwodny. Ma prawie 40 lat i sukcesem jest to, że może bezpiecznie się zanurzyć. Ze ścianą już się zderzyliśmy kilka lat temu, ale teraz znów usłyszeliśmy kolejną „honorową” obietnicę, że na pewno już w 2025 roku podjęte zostaną decyzje.”, — informuje: wiadomosci.gazeta.pl
Wypatrujcie Orki w 2025 roku Jedyne słowa, które przy sporej dozie dobrej woli można nazwać konkretem, wypowiedział minister. Oznajmił, że jeszcze do końca tego roku ma zostać podpisana umowa na zakup dwóch okrętów pomocniczych Ratownik, a w przyszłym na nowe okręty podwodne Orka i modernizację okrętu patrolowego Ślązak. Pierwsza i trzecia są istotne, ale nie dotyczą kluczowych możliwości marynarki wojennej. Druga owszem i to takiej, która od lat jest w stanie zawałowym. Szkopuł w tym, że politycy również od lat dużo mówią, ale niewiele z tego wynika.
Jeszcze przed uroczystością wśród dziennikarzy branżowych krążyły plotki, że w piątek może paść jakaś ważna deklaracja. Spekulowano o możliwości ogłoszenia przetargu i wskazaniu, od jakich firm oraz państw możemy chcieć kupić nowe okręty podwodne. Pisał o tym otwarcie portal Defence24.pl. Teoretycznie na stole są oferty od całej palety dostawców. Od najbliższych w Niemczech i Szwecji, po dalszych we Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i Włoszech, po najdalszych w Korei Południowej. W ostatnich miesiącach firmy z tego ostatniego państwa stały się szczególnie aktywne w promowaniu swojego rozwiązania, choć w przeszłości liczyła się najbardziej trójca francusko-niemiecko-szwedzka.
Skończyło się jednak raczej ogólnikową deklaracją ministra. – Uczynimy wszystko, aby w przyszłym roku podpisać umowę na dostawy nowoczesnych okrętów podwodnych. Obecnie trwają negocjacje, które pozwolą nam wyłonić najlepszą ofertę – powiedział Kosniak-Kamysz. Stwierdził przy tym, że jest to „sprawa honoru”. Problem w tym, że podobnych deklaracji już trochę było, a sytuacja Dywizjonu Okrętów Podwodnych, jak była, tak jest bardzo zła. Żeby nie powiedzieć katastrofalna.
Pomost na pomoście donikąd O ile w kategorii okrętów nawodnych udało się zacząć program Miecznik, który ciągle jest realizowany, to jeśli chodzi o okręty podwodne, mamy festiwal analiz, deklaracji i pustosłowia. Ostatnia odsłona to ponowne rozpoczęcie programu w 2023 roku i ponowne rozpoczęcie analiz. Choć formalnie to samo zaczęto robić jeszcze w 1997 roku. Jednocześnie nasza ostatnia jednostka tego rodzaju, ORP Orzeł, jest sztucznie podtrzymywana przy życiu. Ma już prawie 40 lat, nigdy nie przeszła głębszej modernizacji, a jej utrzymywanie bez żadnej współpracy z Rosją jest problematyczne.
O konieczności zakupu nowych okrętów podwodnych wiadomo od dekad. Można wręcz powiedzieć, że zaniechania w tym zakresie ciągną się od lat 80. Pierwotnie planowano zakupić do 4 nowych okrętów podwodnych radzieckiego projektu 877E (oznaczenie NATO Kilo). W latach 80. była to bardzo nowoczesna konstrukcja z dużymi możliwościami. Jej zmodernizowane warianty są produkowane do dzisiaj i długo uchodziły za jedne z lepszych okrętów podwodnych z napędem konwencjonalnym. Kiedy więc w 1986 roku podniesiono banderę na ORP Orzeł, flota PRL po raz pierwszy otrzymała nową i nowoczesną jednostkę tej klasy. I jak się okazuje, było to ostatnie takie wydarzenie na dekady. Zakup kolejnych trzech anulowano z uwagi na zapaść gospodarki Polski Ludowej.
W zamian zaczęła się prowizorka, która trwa do dzisiaj. W latach 1987 i 88 przejęto od floty ZSRR dwa używane okręty podwodne projektu 641 (oznaczenie NATO Foxtrot), zbudowane w latach 60. ORP Wilk i ORP Dzik. Miały być tymczasowym rozwiązaniem pozwalającym zachować doświadczone załogi z wycofywanych 4 jeszcze starszych jednostek projektu 613 (NATO Whiskey). Oba były już dość wysłużone i o ograniczonych możliwościach bojowych. Posłużyły do 2003 roku. Ponieważ w realiach budżetu MON przełomu wieków szans na nowych towarzyszy dla ORP Orzeł ciągle nie było, podtrzymano prowizorkę. Zamiast tymczasowych, pomostowych dwóch „foxtrotów”, przejęto od Norwegii pięć równie wiekowych, ale zmodernizowanych i w znośnym stanie, małych okrętów podwodnych typu Kobben (niemiecki typ 207). Zmiana warty prowizorek nastąpiła w latach 2002-03.
Kobbeny miały posłużyć do kilkunastu lat, w trakcie których miały zostać zakupione nowe okręty podwodne. Jak wiemy, wyszło z tego nic. Od 2012 roku formalnie trwa program Orka. Przeżywał już różne wzloty i upadki, zmiany koncepcji, różnych faworytów i nawet deklaracje (w 2017 roku ówczesny szef MON Antoni Macierewicz), że decyzje o zakupie właściwie podjęto. Okrętów nadal nie ma. Wszystkie Kobbeny w 2021 roku wycofano ze służby. Jeden z nich stoi już jako obiekt muzealny przy Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Drugi po drugiej stronie Gdyni jako pomoc dydaktyczna w Akademii Marynarki Wojennej. Pozostałe zostały, albo staną się złomem.
Podtrzymywanie ostatnich pozorów ORP Orzeł został samotnym schorowanym staruszkiem. Ma już 40 lat i ostatnią dekadę przeszedł już trudną do zliczenia ilość napraw oraz remontów. Do tego pożar instalacji elektrycznej. Według deklaracji z wiosny tego roku udało mu się przywrócić możliwość bezpiecznego zanurzania się i zaplanowano przywrócenie go do służby operacyjnej. Czy ma jeszcze realne zdolności bojowe to inna sprawa, zależna głównie od stanu jego stacji hydroakustycznej, peryskopów, systemu kierowania walką oraz torped. Bez współpracy z Rosją, dostępu do części zamiennych i dramatycznego braku specjalistów zdolnych prowadzić naprawy oraz remonty, ich sprawność to temat delikatny. Można jednak bezpiecznie założyć, że ORP Orzeł to dzisiaj jednostka głównie szkolna, której podstawowym zadaniem jest utrzymać w służbie resztkę kadr Dywizjonu Okrętu Podwodnych. Może dotrzymają do pojawienia się następcy, ale będzie to trudne.
Od podpisania umowy na zakup nowego okrętu podwodnego do jego dostawy muszą minąć lata. Patrząc po praktyce projektów niemiecko-norweskich, włoskich czy południowokoreańskich jest to większa część dekady. Nawet więc jeśli w 2025 roku rzeczywiście zostanie podpisany kontrakt na Orkę, to przy dobrych wiatrach pierwszy okręt dostaniemy gdzieś na początku przyszłej dekady. ORP Orzeł będzie już się zbliżał do pół wieku w służbie i pływanie na nim, oraz zanurzanie się, będzie samo w sobie aktem hartowania charakterów służących na nim marynarzy. Oczywiście w umowie może być zawarte jakieś rozwiązanie pomostowe, w postaci użyczenia nam używanego okrętu tego samego lub podobnego typu, albo dopuszczenie polskich marynarzy do wcześniejszych szkoleń oraz służby na obcych okrętach. Wszystko to było już Polsce proponowane.
Są to jednak rozważania czysto teoretyczne. Słowa szefa MON były ogólnikowe. Deklaracji na temat woli szybkiej realizacji programu Orka, czy wręcz nieodległego podpisania umowy, było już sporo. Problem jest ciągle ten sam. Polskie wojsko ma ogromne potrzeby w zakresie nowego sprzętu. Decydujący udział w całym systemie kierowania nim mają „zieloni”, czyli żołnierze wojsk lądowych, którzy swoją domenę uznają za kluczową w ewentualnej wojnie z Rosją. Przy podziale funduszy na zakupy siłą rzeczy silniejszą pozycję mają Wojska Lądowe, potem Siły Powietrzne, a Marynarka Wojenna na szarym końcu. Co więcej, marynarze „dostali” już program budowy 3 fregat Miecznik, więc według popularnych opinii w Warszawie powinno to zaspokajać ich potrzeby. Zakup okrętów podwodnych za kolejne kilkanaście miliardów złotych (co najmniej) trudno przepchnąć. Łatwiej odkładać na później ciągłymi analizami i deklaracjami. Bo uzasadnić, że nas na to aktualnie nie stać i formalnie odwołać program oraz zakończyć historię polskich okrętów podwodnych, nikt nie ma odwagi.