“Jeszcze w tym miesiącu ma być gotowy plan na zabezpieczenie Ziemi Kłodzkiej przed kolejną powodzią. Pod uwagę brane są różne warianty. Niektóre zakładają wywłaszczenia, inne są mniej inwazyjne. Ostateczna decyzja zapadnie dopiero w przyszłym roku, po konsultacjach społecznych, ale już teraz na zalanych terenach toczą się gorące dyskusje.”, — informuje: www.rmf24.pl
Priorytetem wydaje się zabezpieczenie tamy w Stroniu Śląskim – tam woda przerwała boczny wał. Wielka dziura, która została, cały czas budzi grozę wśród mieszkańców. Według Dolnośląskiego Nadzoru Budowlanego tragedię spowodowały prace ziemne, które odbyły się tam w 2021 roku na zlecenie Wód Polskich. Trwa śledztwo prokuratury, dlatego prace nie mogą jeszcze ruszyć z kopyta.
Naprawa zapory wydaje się jednak przesądzona. Wdrożone mają tam zostać także nowe technologie – na przykład sterowanie retencją i lepsze zarządzanie całym obiektem. Ale wszyscy są zgodni co do jednego – to nie wystarczy, aby na Ziemi Kłodzkiej czuć się bezpiecznie.
Prof. Janusz Zaleski – dyrektor Projektu Ochrony Przeciwpowodziowej w Dorzeczu Odry i Wisły, powiedział reporterce RMF FM Martynie Czerwińskiej, że pod uwagę brane są mało inwazyjne sposoby – udrożnianie rzek, naturalna retencja glebowa, czy zagęszczanie lasów, w których dziś trwa wycinka. Żeby złapać tę wodę wcześniej, tak aby przechodząc przez miasta zmieściła się między bulwarami i tam, gdzie nie ma obwałowań – wyjaśnia profesor. Na to jest ogólna zgoda mieszkańców. Więcej emocji budzi natomiast ewentualna budowa suchego zbiornika retencyjnego w Radochowie. Pomysł urodził się już kilka lat temu, ale po silnych protestach mieszkańców, upadł.
Janusz Zaleski liczy na to, że tym razem może być inaczej. Myślę, że mieszkańcy zostali bardzo boleśnie doświadczeni. Okazało się, że powódź z 1997 roku może się powtórzyć nie za 100 lat – woda do nich wróciła już w 2024 roku. Ja sądzę też, że wtedy przedstawiono jedynie słuszną opcję, nie pokazywano też skutków takiej decyzji, ile osób nadal pozostaje w zagrożonym terenie. Trzeba odrobić z mieszkańcami tę lekcję komunikacji i być lepiej przygotowanym”.
Mieszkańcy są podzieleni, ale chcą rozmawiać. Nie mam już sił tego ponownie przechodzić. Jeśli ktoś nam zaoferuje godziwe warunki, uczciwe pieniądze, to mogę się przenieść. Byleby nie daleko, bo tu jest cała nasza rodzina, cały nasz świat – mówi jedna z mieszkanek. Ale są też tacy, którzy sobie tego nie wyobrażają. Mieszkam tu od 40 lat, niech posprzątają dno rzeki, niech wytną te krzaki, a nie przenoszą całą wioskę – usłyszała Martyna Czerwińska.
Wśród wariantów branych pod uwagę jest też poszerzanie koryta rzeki na różnych odcinkach. Dla domów położonych przy samej rzece mogłoby to oznaczać wywłaszczenia. Tych obawia się mieszkanka Starej Morawy, która była nakłaniana do przeprowadzki już w 2019 roku. Ja się stąd nie wyprowadzę. Gdzie nas przeniosą? Do miasta? A co ze zwierzętami? Brat ma konie, ja mam drób. Musieliby nam zapłacić, nie tylko za to co pani widzi: zrujnowany dom, który właściwie wisi, za działkę, na której stoimy, ale my tu mamy kawałek lasu, dużo pola, nie wierzę, że ktoś nam da za to uczciwe pieniądze. Chcemy tu zostać – mówi reporterce RMF FM Martynie Czerwińskiej.
Jak podkreśla jednak prof. Zaleski, doświadczenia raciborskie pokazują, że można wywłaszczyć całą wioskę bez żadnych sprzeciwów. Okazuje się, że jeśli przekonamy większość, to ci nieprzekonani idą za większością – mówi. Suchy zbiornik w Raciborzu uratował w tym roku przed powodzią wielkie miasta takie jak Wrocław, czy Opole. Do wielu te argumenty przemawiają. Jerzy Adamczyk, lądecki przewodnik, któremu powódź zniszczyła cały parter domu, mówi, że trzeba chronić miasto, ale też siebie: Mieszkam na ulicy Klonowej i gdyby ktoś zaproponował mi mieszkanie na górce, w granicach miasta, to chętnie bym się przeprowadził. Boję się, że następnym razem woda porwie mi całym dom i nas razem z nim.
Ostatnia opcja zakłada, że państwo nie buduje nowych zabezpieczeń i proponuje ludziom przesiedlenia. Nie byłyby przymusowe, tylko dla chętnych. Ci, którzy by się nie zdecydowali, musieliby być świadomi ryzyka, że są na drodze wód powodziowych – mówi Janusz Zaleski, który wykonuje projekt na zlecenie Wód Polskich.
Zespół Janusza Zaleskiego skończy prace przy Projekcie Odbudowy Przeciwpowodziowej w pierwszej połowie grudnia. Jeśli uzyska on akceptację rządu, zostanie przedstawiony opinii publicznej. Zanim zostanie podjęta ostateczna decyzja, będą konsultacje społeczne. Mam nadzieję, że uda się znaleźć jakiś kompromis, który pozwoli rozwiązać ten wielki problem – mówi profesor.